22 lutego 2021

Barania w zimowej szacie

Tradycji stało się zadość. Mimo przygnębiających pandemicznych okoliczności udało nam się wybrać z przyjaciółmi na kilka dni na narty i deski. Po dwóch latach nieobecności, wróciliśmy do Koniakowa. Mamy stamtąd bardzo miłe wspomnienia. Z okna naszego pensjonatu widać jak na dłoni Baranią Górę (1220 m n.p.m.). Nie mogło się więc obyć bez wyrypy na ten rozległy masyw.

Ustaliłem z Przemkiem, że odpuszczamy wschód (trzeba by wstać pewnie o 4:00 i trochę nas to przerosło), jednak około godziny 6:00 fajnie by było być na szlaku. Wybraliśmy nieznane nam dotąd podejście żółtym szlakiem od Kamesznicy (niedaleko Koniakowa). Mapa wskazywała, że droga na szczyt może zabrać równo 3 godziny. Zakładając zimowe warunki, mogło się to okazać całkiem realne.

Na szlaku byliśmy około 6:00. Okazał się wyjeżdżony przez narciarzy. Na zmrożonym śniegu widać było tylko nieliczne ślady butów i to raczej sprzed kilku dni. Podchodziliśmy powoli. Około godziny 8:15 byliśmy przy Schronisku PTTK na Przysłopie, gdzie stanęliśmy na krótki popas.

W górnych partiach Baraniej Góry królowała zima.


Słońce świeciło coraz mocniej. Z wysokich smreków spadały raz po raz lawiny śniegu i lodu. Trzeba było uważać, żeby nie oberwać w głowę. O godzinie 9:15 znaleźliśmy się pod wieżą na szczycie. Stanęliśmy z boku, by posilić się, napić ciepłej herbaty i zebrać siły przed powrotem.


Przyznam się Wam, że mimo tego, iż na Baraniej Górze byłem już chyba "naście" razy, nigdy nie wszedłem na wieżę widokową. Najczęściej odstraszała mnie liczba ludzi tłoczących się na górze. Tym razem zrobiło się pusto i wraz z Przemkiem weszliśmy na górę. Panorama robi wrażenie.

 
A na koniec, podczas schodzenia ze szczytu spotkałem jeszcze mitologicznego Cyklopa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz