7 września 2021

Czas zmian

Atak na górkę przy Hagera.

Jeśli w ogóle ktoś to czyta, to witam po dłuższej przerwie. Długo by opowiadać, co się u mnie dzieje, więc napiszę najmniej jak się da.

Po przechorowaniu COVID-19 w październiku 2020 roku, nie umiałem pozbierać się w kwestii zdrowia. Wielkie problemy z wydolnością, optymizmem i generalnie chęcią do życia. To tak w skrócie.

Próbowałem walczyć, biegać, ale nie byłem w stanie przetruchtać 3 km bez odpoczynku. Doprowadziłem się do stanu nieużywalności sportowej. Na początku lipca waga pokazała 92.3 kg... Przeraziłem się.

Na szczęście wraz z nadejściem lata i wakacji poczułem się wyraźnie lepiej. Może to śmieszne, ale zacząłem liczyć spożywane kalorie. Zrozumiałem dzięki temu jakich produktów powinienem unikać. Odzwyczaiłem sifę od słodkich napojów, sosów na bazie majonezu i wieczornego jedzenia. Wróciłem do treningów, a wtedy gdy nie mogłem biegać, po prostu spacerowałem sobie po kilka km. Starałem się trzymać deficyt na poziomie 600-800 kcal dziennie i dzisiaj mogę się cieszyć z niecałych 87 kg na wadze. To nadal za dużo, ale systematycznie spada. Jeżeli zejdę poniżej 85 kg, to będzie to najmniej od... 15 lat.

Moje nogi odczuły to, że niosą mniej i rozochocony tym małym sukcesem, zapisałem się na moje ukochane Piekło Czantorii. Wracam tam po kilku latach. Przyznam się Wam, że na wiosnę nie marzyłem nawet, że kiedyś wrócę na ten niezwykle wymagający bieg. Wróciłem do treningów siłowych (wydeptuję wraz z przyjacielem ścieżkę na zarośniętej górce przy ulicy Hagera w Zabrzu) i patrzę z optymizmem w przyszłość.

Czego i Wam serdecznie życzę.

1 komentarz: