23 września 2018

Tradycyjna jesienna wizyta na Baraniej Górze

Ta jesienna wyprawa z Łukaszem i Luną (buldog francuski) przechodzi już powoli do tradycji. Rok temu wybraliśmy się na Baranią Górę, by rytualnie zaparzyć i spożyć kawę. Nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i tym razem. Wystartowaliśmy od Przełęczy Szarcula, do której można bez przeszkód dojechać samochodem. O 6:00 ruszyliśmy asfaltem ku Stecówce. Los był dla nas łaskawy i pozwolił podziwiać wspaniały wschód słońca nad okolicznymi szczytami.

Łukasz jako mistrz ceremonii. :)

O 8:40 zameldowaliśmy się na szczycie Baraniej Góry. Ma ona uzależniające właściwości. Od czasów pierwszej wizyty jakaś tajemnicza siła każe mi tam wracać przy każdej okazji. Warunki na szczycie tym razem nie rozpieściły nas. Do Polski nadciągał potężny niż, który miał zepsuć pogodę na najbliższe dni. Zdążyliśmy przed nim, ale silny wiatr dawał nam się we znaki. Przygotowaliśmy zaciszne stanowisko do parzenia kawy i dokonaliśmy tradycyjnego spożycia.

Kulminacyjny moment wyprawy. ;)

Swoje pięć minut miała też Luna. Buldog francuski dzielnie towarzyszył nam na szlaku. Na szczycie zdradzał jednak objawy wychłodzenia i głodu. Nasz wierny towarzysz posilił się większością kabanosów, które miałem w plecaku i poczuł się lepiej. Nie przewidzieliśmy jednak reakcji jej jelit na przyjęcie tak dużej ilości wieprzowych specjałów, dzięki czemu huraganowe gazy towarzyszyły nam przez większość drogi do domu. I tak to właśnie zakończyła się nasza kolejna hipsterska wyprawa na jedną z najwyższych gór Beskidu Śląskiego.
 
Dwóch świrów na Baraniej, nie licząc psa. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz