19 listopada 2017

W trzecim kręgu Piekła

Trzeci rok z rzędu pukam do bram Piekła. Strażnik przy wejściu ma już chyba dosyć mnie i mojego poczucia humoru. Ale ja jestem upierdliwy. Jeśli zdrowie pozwoli, łomotał będę jeszcze nie raz...

Do biura zawodów dotarłem około godziny 7:30. Zaskoczył mnie tam widok Przemka i Marty. Mieli wystartować na najdłuższym z dystansów, nie spodziewałem się ich tak wcześnie na dole. Niestety okazało się, że bardzo ciężkie warunki, które były na trasie w nocy, doprowadziły w obu przypadkach do odnowienia się kontuzji. Przemek narzekał na rozcięgno podeszwowe, Marta na plecy. Niedługo potem spotkałem kolejnego pechowca. Damian odpuścił "ultra" podejrzewając u siebie naciągnięcie mięśnia dwugłowego uda. Przyznam, iż te wieści mocno mnie zaniepokoiły. Na trasie musiało być naprawdę ciężko.

Z Kasią, Kamilem i... jabłkiem tuż przed startem
fot. Łukasz Miądzel

Artur Kulesza na odprawie potwierdził moje obawy. Szlaki rozdeptane przez ultrasów i maratończyków nie ułatwią nam zadania. Znając moje problemy z prawym "Achillesem", przestrzegł mnie też przed szaleństwem na zbiegach. Elastyczność ścięgna spadła znacznie i zbyt szybkie tempo, mogło oznaczać dla mnie poważną kontuzję. Wziąłem sobie te rady do serca. Artur to wspaniały i doświadczony górski biegacz. Trudno ignorować jego słowa. Na starcie Piekła pojawił się też Kamil wraz ze wsparciem. Mieliśmy już za sobą wspólną walkę podczas II Pucharu Gór Świętkorzyskich w 2016 roku. Naturalne było, że powalczymy razem. I tak też się stało. 


Ramię w ramię z Kamilem na stracie biegu
fot. Katarzyna Tobiasz

Po raz pierwszy na starcie Piekła czułem się wypoczęty. Strategia przygotowań zakładała ostatnie 2 tygodnie spokojnego truchtania. Przebiegłem w tym czasie nie więcej niż 35-40 km. Z perspektywy czasu, okazało się to strzałem w dziesiątkę. Podchodziło mi się leciutko, zbiegałem jednak ostrożnie i stosunkowo powoli. Myśl o schrzanionym "Achillesie" nie dawała mi spokoju. Na Poniwcu znaleźliśmy się po niecałych 2 godzinach. Podejście stokiem sponiewierało mnie okrutnie rok temu. Bałem się tego. Tym razem czułem się jednak świetnie i na górę dostaliśmy się nad wyraz sprawnie.


Na końcu podejścia Poniwcem
fot. Kamil Tobiasz 

Ośmielony tym małym "sukcesem" leciałem żwawo w stronę przełączki oddzielającej nas od głównego szczytu Czantorii. Przed nami pojawiła się wielka błotnista kałuża. Czułem moc ominięcia jej z gracją... gdy nagle grunt zaczął usuwać mi się spod stóp! Runąłem z rozkosznym chlupotem w jej objęcia... Wstałem ociekając błotem. Od pasa w dół byłem jedną czarną, śmierdzącą starym akwarium plamą. Najgorsze, że woda w tej brei była lodowata. Zacząłem marznąć. Podejście na szczyt Czantorii odbyło się pod znakiem walki z chłodem.
 
Pod szczytem Matki Czantorii

Rozgrzałem się jednak na zbiegu. Potem było kolejne podejście na Czantorię i zbieg stromym stokiem. Zacząłem podejrzewać zdradę. Czułem się zbyt dobrze. Kamil pognał przodem. Nie byłem w stanie dotrzymać mu kroku. Na dodatek od dłuższego czasu kłuło mnie lewe kolano. Odezwała się stara piłkarska kontuzja. Na dużym luzie (czytaj: powoli) dotarłem do dolnej stacji kolejki. 

I znów do góry...
fot. Katarzyna Tobiasz 
 
Przede mną piętrzyło się stare przekleństwo... ścieżka do mety. W zeszłym roku umarłem tam niezliczoną ilość razy. Wyprzedziło mnie wtedy z 15 biegaczy. Bałem się "powtórki z rozrywki". Wciągnąłem ostatni żel, zaciąłem zęby i ruszyłem w górę. W oddali majaczyła sylwetka Kamila. Był już wysoko. Szedł pięknie. Mijały kolejne metry, a ja nie puchłem. Ani się nie spostrzegłem, byłem w połowie drogi. Szok! Nawet ostatni stromy fragment nie zmusił mnie do odpoczynku. Wyprzedził mnie zaledwie jeden biegacz, którego zresztą doszedłem tuż przed metą. To był mój osobisty sukces! Odcinek od podnóża góry do mety pokonałem w niecałe 40 minut! W zeszłym roku zajęło mi to prawie godzinę! Byłem bardzo zadowolony!

Ostatnie metry przed metą
fot. Andrzej Szczot

Drugiego starcia z Piekłem nie wytrzymały zaprawione w bojach Adidas Boost Response Trail. Były ze mną także na dystansie 50 km w ramach wiosennej edycji Beskidzkiej 160-tki. W sumie przebiegłem w nich niespełna 1200 km. Jak na "terenówki" to naprawdę dużo. Niestety siatka się poprzecierała i powoli będą odchodzić na zasłużoną emeryturę.

Zasłużone "terenówki" Adidasa

Na deser wielkie podziękowania dla organizatorów za przygotowanie kolejnej świetnej imprezy. Wraca się do Was z wielkim bananem na twarzy. Szczególne wyrazy szacunku i wdzięczności dla wolontariuszy! Ogarniacie to wszystko z uśmiechem i niezwykłą serdecznością! Jesteście świetni! Dziękuję Wam z głębi biegowego serducha!

Wielkie wyrazy uznania dla Karola za fenomenalny bieg i 3 miejsce na dystansie maratonu! Rozwijaj się tak dalej chłopie, a przyszłość wspaniała przed Tobą! Chylę czoła przed Andrzejem Kaszubskim, moim kolegą z Zabrza, który ukończył dystans ultra. W takich warunkach to kosmiczny wyczyn! Brawo Jędrek! No i na koniec biję czołem o ziemię przed Wojtkiem "Kosmitą" Probstem za kolejny nokaut na 63 km! Trudno coś więcej pisać. Facet jest z innej planety! Brawo stary!

Moja kolekcja medali z Beskidzkiej 160-tki

Ten bieg był kolejnym krokiem w realizacji mojego długofalowego projektu "10 lat w Piekle". Jeżeli kogoś interesują statystyki, to wyniki zawodów znajdują się tutaj. Ja zameldowałem się na mecie z czasem 04:45:20 jako 84 ze 115 mężczyzn. Biorąc pod uwagę liczbę startujących, wypadłem lepiej niż rok temu osiągając podobny czas.

Galeria z zawodów 
Szczegóły aktywności

Piekło uzależnia, więc... do zobaczenia za rok! A może już na wiosnę!

4 komentarze:

  1. Imponuje mi Wasze szaleństwo, ale za miękkim w nogach jestem żeby podążać tą drogą. Wielkie brawa i niech ta zabawa sprawia Wam mnóstwo fanu jak najdłużej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto powalczyć o marzenia. Nie musisz przecież biec za rok czy dwa. Powoli i do przodu, aż nadejdzie moment, że poczujesz moc i zmierzysz się z Piekłem. tego Ci życzę. :)

      Usuń
    2. Tylko czy to tak naprawdę moje marzenia? Chyba jednak wystarczy mi te kilka, kilkanaście luźnych kilo po "moim" lesie. Choć nie powiem łasym na medale, bo ładne takie :P Życz mi po prostu, żeby za rok o tej porze można się było ciągle zgadać o bieganiu. W jakiejkolwiek formie :D Może na Dymarkowych? :D

      Usuń
    3. Oczywiście! Tego Ci życzę z całego serca! :)

      Usuń